Cytując Wikipedię: Media społecznościowe (ang. social media) to rozwiązania wykorzystujące technologie internetowe i mobilne, umożliwiające komunikowanie się poprzez interaktywny dialog. Kluczowe jest tutaj sformułowanie: interaktywny dialog. Czy aby na pewno to czym nazywamy obecne media społecznościowe umożliwiają komunikowanie się w taki sposób? Czy na pewno spełniają swoją rolę wymiany komunikacji niezbędnej dla zgodnie z nazwą tworzenia lub utrzymywania więzi społecznych? No cóż, bierzemy to na tapetę.
Najpierw określmy, które aplikacje zaliczamy w powszechnym mniemaniu jako media społecznościowe. Są to na pewno: Facebook, X(Twitter), Instagram, Snapchat, Tiktok, LinkedIn i Youtube. Oczywiście jest ich więcej, ale sądzę, że te obejmują 90% lub więcej czasu, który obecnie poświęcają użytkownicy dla tej kategorii aplikacji.
Teraz zdefiniujmy sobie “interaktywny dialog”. Słowo interaktywny jest często stosowane w informatyce jako coś co oznacza natychmiastową reaktywność, czyli odpowiadanie przez program (tutaj tożsame pojęcie z aplikacją) na odebrane komunikaty. Ważne, że ta natychmiastowość jest w rozumieniu ludzkim, nie interesuje nas reaktywność aplikacji z psami albo innymi programami. Odbiór natychmiastowości zależy też od tego z czym mamy do czynienia i jaką akcję wykonujemy. Jeśli to jest edytor tekstu to oczekujemy, że w zasadzie od razu przyciśnięcie klawisza sprawi, że na ekranie wyświetli się odpowiadający mu znak. Gdy wykonujemy przelew w aplikacji bankowej tolerancja dla czasu reakcji aplikacji jest dłuższa. Gdy wysyłamy maila, kryteria interaktywności spełnia nawet odpowiedź w ciągu kilku dni, chociaż nie we współczesnych korporacjach gdzie praca często polega na jak najszybszym przerzucaniu się mailami jeśli ktoś odpowiada następnego dnia jest traktowany jak kosmita.
Tak przy okazji, mamy całą dziedzinę w obszarze nie tyle informatyki co bardziej stosowanych nauk społecznych lub kognitywnych (tzw. UX: User Experience), która się skupia na odpowiednim modelowaniu zachowań aplikacji przy jej konkretnym użyciu, tak aby pasowały one do ludzkiego poczucia interaktywności i doświadczeń z innymi podobnymi urządzeniami (lub ludźmi). Wielu z nas nie zdaje sobie sprawy z tych działań, ale są one dzisiaj integralną częścią procesu wytwarzania współczesnych aplikacji, które mają ludzi za użytkowników (czyli pewnie wszystkie systemy, bo koniec końców ktoś nad nimi w ten czy inny sposób czuwa). Warto tutaj wspomnieć największą wpadkę jeśli chodzi o UX w dziejach historii IT i nie mam tu na myśli często dawany za przykład incydent w elektrowni jądrowej w Pensylwanii spowodowany nieadekwatną sygnalizacją otwartego zaworu.
Chodzi mi o coś co dotknęło prawdopodobnie każdego użytkownika edytorów tekstowych przed 2010 rokiem, czyli około tego czasu kiedy po sukcesach Apple z iPhonem znanych z tego, że mają UX na najwyższym poziomie (nie mogę się powstrzymać przed napisaniem, że w zasadzie tylko to mają na takim poziomie, ale to na inny esej), nagle ważniejsze stało się to jak programy działają dla użytkowników niż dla samych inżynierów. Każdy pamięta gdy pisał coś w Wordzie, notatniku lub dowolnym innym edytorze (nie ważne na jakim systemie) i nagle… zwis… blue screen… czy jakiś inny problem, no i po serii niecenzurowanych słów lub renowacji sprzętu będącego ofiarą naszej złości, od nowa do tej samej roboty. Mnie zdarzyło się to kilka razy i kosztowało naprawdę wiele nerwów i czasu na przykład przy pisaniu magisterki. Na nic się zdały poprzednie lekcje, żeby robić “Save” częściej. Najfajniejsze były śmiechy politowania kolegów, którzy za chwilę sami mieli ten problem.
Nie ma sensu więcej się rozwodzić, wyliczono już wielokrotnie ile miliardów a może bilionów (w długiej skali, nie tej której używają Amerykanie) dolarów strat spowodowały braki nawyków w częstym zapisywaniu dokumentów na których pracowano. Tylko nikt się nie zastanowił (a może nie było to opłacalne), że problem nie leży w zapominalstwie ludzkim , a w odpowiednim zaprojektowaniu lub analizie jak edytor powinien działać, żeby był dla użytkownika interaktywny (teraz wiemy, że to UX). Edytory tekstów zastępują zazwyczaj tradycyjne zeszyty, notatniki, dzienniki itp. Nikomu z tak zdolnych inżynierów w tamtych czasach, nie przyszło do głowy, że człowiek jak coś zapisuje długopisem lub ołówkiem na papierze to już tam od razu zostaje i nie trzeba magicznie jeszcze tego potwierdzać. Stworzono, a później kopiowano w kolejnych aplikacjach funkcję “Zapisz”, zupełnie nienaturalną i nie uwzględniającą dotychczasowego doświadczenia ludzi z pisaniem tekstu. Na początku (ale maksymalnie do lat 80 dwudziestego wieku) można było to tłumaczyć zbyt kosztownym zapisem na dysk z pamięci ulotnej. Ponadto, już w latach 70 choćby w bazach danych ten problem był rozwiązany (dla zainteresowanych: write ahead logs) i jak coś zapisano w bazie to nie trzeba było robić potwierdzenia serii zmian.
Na szczęście dzisiaj nie musimy się tym martwić i każdy nowoczesny edytor nie powinien nas zmuszać do stosowania tego mechanizmu. Jak muszę to używam Office w wersji 365, tam tak jest. Plotki mówią, że w wersji aplikacyjnej Word nie ma domyślnie włączonej opcji AutoSave, ale to na pewno nie możliwe ;)
OK, koniec szkatułkowości a la “Rękopis znaleziony w Saragossie” Potockiego i uruchamiania kolejnych dygresji. Wracamy do naszego głównego tematu rozumiemy już co to znaczy interaktywność lub jej brak. Z pojęciem dialogu jest prościej, częściej go używamy i rozumiemy jako rozmowę dwóch osób nie koniecznie bezpośrednio. Nie czepiałbym się też tych dwóch osób po prostu uznajmy, że rozszerzamy grupę osób w której się komunikujemy, bo jak wiadomo komunikacja w mediach społecznościowych nie ma górnej granicy osób do której ona idzie.
Jeśli popatrzymy na wymienione na początku aplikacje, są one na pewno interaktywne, jeśli coś wpiszemy prawie natychmiast wyświetla się to innym osobom w wybranym kręgu czy też publicznie. Jednocześnie duże wątpliwości mam z potwierdzeniem formy tej komunikacji jako dialogu. Na pewno ten dialog działa w grupach zamkniętych np. grupa Facebookowa znajomych, tutaj znajomość oraz ograniczoność liczby osób powoduje, że często ta komunikacja jest bardzo efektywna i media społecznościowe są tutaj na pewno pomocne w komunikacji, a co za tym idzie w tworzeniu i utrzymywaniu społeczności. Wyraźnym przykładem tego był fenomen portalu Naszaklasa w Polsce (już nieistniejący), kiedy knajpy wypełniły się spotkaniami grupek (już nie młodzieży) z byłych szkół i liceów. Ciężko tutaj o jakiś negatywny przykład, niszczenia społeczności przez grupy zamknięte na social mediach, chyba że mówimy o grupach tworzonych w celu popełnienia przestępstw, co na pewno spotykało się z radością stróżów prawa, bo można było “poprosić” administratorów o udostępnienie danych delikwentów.
Mogę wspomnieć, że byłem świadkiem, kiedy prowadzenie bloga uratowało życie młodej osoby, gdyż umieściła ona na nim informacje o chęci popełnienia samobójstwa. Zajmowałem się wtedy utrzymaniem i rozwojem platformy blogowej dla jednego z największych portali w Polsce i otrzymaliśmy prośbę od Policji o udostępnienie adresu IP osoby edytującej bloga. Dzięki temu tragedii udało się zapobiec, a to nie był jednokrotny przypadek.
Ten przykład pokazuje, że też publiczne komunikowanie się ze światem przez media społecznościowe ma też pozytywne strony. Jednocześnie, ciężko jednoznacznie stwierdzić, że wpływa ono na umożliwianie interaktywnego dialogu. Moim zdaniem, w obecnym modelu działania więcej jest negatywów niż pozytywnych cech takiego sposobu komunikacji. Po pierwsze, nie możemy mówić tutaj o dialogu lub komunikacji w określonej grupie. Piszemy do całego świata. Powoduje to całkowite zmiany w sposobie jaki zaczynamy się zachowywać.
Jeśli nie chcemy być anonimowi, np komunikacja przez media społecznościowe to część naszej pracy, tak jak w przypadku dziennikarzy, polityków, osób odpowiedzialnych za reklamę, w dużej większości uważamy na to co piszemy, ponieważ wpływa to na naszą reputację. Wiem, że jest dużo przykładów nieuwagi i pisania pod wpływem jakiegoś impulsu. Jednak, mamy tutaj mechanizmy korygujące w dłuższym terminie (na przykład: wstyd, życzliwe osoby, fact checking) i naprawdę rzadko się zdarza umyślne szerzenie bzdur pod swoim nazwiskiem. Mechanizm ten nie działa na pewno w stosunku do polityków i pseudonaukowców, którzy chcą umyślnie zwiększyć zasięgi wykorzystując możliwości mediów społecznościowych. W tych przypadkach media te działają aspołecznie i wydaje się, że coraz więcej ludzi zdaje sobie z tego sprawę, traktując takie wypadki w jedyny sensowny sposób, czyli z przymrużeniem oka lub z obojętością. Uważam, że to naturalny i jedyny sposób, nie trzeba tutaj jakichś wyrafinowanych form moderacji. Ale potrzebne jest na pewno zaangażowanie autorytetów w konkretnych obszarach, którzy będą prostować i tłumaczyć dlaczego konkretna osoba pisze bzdury.
Przykładem, w którym uważam, że tego zabrakło była informacja w zakresie pandemii COVID i szczepionek mRNA. Mieliśmy tutaj wiele nieanonimowych źródeł, które były na pewno błędne, czasami nawet z dobrej woli. Sam się nabrałem na tajemną moc iwermektyny, bo kilka znanych osób pokazało meta-analizy i wykresy, które wskazywały, że może ona działać. Przekonałem się dopiero gdy znalazłem porządne wyjaśnienie, że metadane i wykresy z odkładaniem w mięśniach kolców wyprodukowanych przez nasz organizm po szczepionce, były zmanipulowane, pokazywały go bez kontekstu specjalnie tylko róg wykresu. Tutaj był mój mocny zawód jeśli chodzi o Pana Breta Weinsteina, który nie zachował należytej staranności w wyjaśnianiu tych danych, dodatkowo całej ekipy, która w mediach tego nie zrobiła, a powinna. Woleli poklask niż podejście naukowe oparte na gruntownej weryfikacji stawianych hipotez.
Jednocześnie, błędem było obrażenie się wielu osób ze środowiska naukowego w Polsce na takie osoby jak ja, zamiast wejść w spokojną polemikę i wytłumaczyć argumentami dlaczego te materiały są błędne, lub niepotwierdzone. Mnie udało się znaleźć na własną rękę odnaleźć stronę: https://www.covid-datascience.com/, gdzie Jeffrey Morris spokojnie tłumaczył słupki różnych wykresów i próbował przeprowadzić przez chaos informacyjny osoby chcące się zorientować w sytuacji. Nie pomogły mi w tym media społecznościowe, które podbijały puste dyskusje, a wyszukiwarka Google (może te bigtechy też czasami się na coś przydają). Strona ta jest bardzo surowa jak na obecne standardy, natomiast pojawiały się na niej szybko konkretne odniesienia do hulających po mediach społecznościowych teoriach i “dowodach” spisków i zaniedbań rządzących (oczywiście całym światem).
Nie opiszę tutaj wniosków dotyczących efektywności bądź nie szczepionek w zależności od wieku i etapu pandemii, to nie moja działka i moje zdanie tu się nie liczy. Jednocześnie, na takim przyziemnym poziomie można stwierdzić, że po prostu wdrażane polityki były słuszne i oparte na wtedy dostępnych wynikach badań. Mimo wielu ofiar, przechodzimy tą pandemię dużo łagodniej, niż mogłaby ona nas dotknąć. Generalnie większość krajów stosowała podobne środki (maseczki, sczczepionki, ograniczenia w poruszaniu, kwarantanny) i najprostszym wytłumaczeniem tego faktu jest to, że zarządzający tymi środkami (może lepsze określenie próbujący zarządzać) z dobrej woli stosowali najlepsze dostępne metody biorąc pod uwagę dostępne dane i ograniczenia. Ale, żeby to stwierdzić, trzeba zatoczyć koło: autorytet instytucji -> wątpliwość w autorytet -> teorie spiskowe -> fact checking -> odrzucenie teorii spiskowych -> powrót do autorytetu instytucji. Czynnikiem rozbijającym ten autorytet nie da się ukryć były również (albo przede wszystkim) media społecznościowe i to nie od osób anonimowych, tylko właśnie nieanonimowych. Dobrze by było po tych doświadczeniach te konkretne osoby zapytać, czy można zastosować wobec nich brzytwę Hanlona (żeby nie tłumaczyć ich postawy cynizmem lub złośliwością). Ileż to czasu i nerwów mielibyśmy zaoszczędzone, gdyby tak na opak temu co wtedy było modne, zaufać uznanym w świecie nauki ekspertom z uznanych instytucji, że jednak mogą mieć rację.
Do tej pory piałem o używaniu mediów społecznościowych nieanonimowo, więc teraz otwórzmy puszkę pandory anonimowych filmików, memów tekstów itp. O ile mam wrażenie, że w czasie COVID takie anonimowe materiały były troszkę przykryte przez wystarczającą ilość “ekspertów” pod imieniem i nazwiskiem, to w innych sytuacjach wysyp tego typu cyfrowej twórczości jest zdecydowanie większy. Być może wynika to z faktu, że w sytuacji bezpośredniego zagrożenia własnego, ludziom włącza się tryb podniesionego poziomu sceptycyzmu i tak łatwo nie dają się nabrać na anonimy.
Anonimowe materiały z mediów społecznościowych to z kolei znak towarowy z toczącej się wojny wywołanej przez napaść Rosji na Ukrainę, ale także związanych z tym innych zjawisk społecznych odczuwalnych także w Polsce. Przykładem może być migracja, uchodźcy, eksport zboża i innych produktów rolnych. Ilość materiałów bez kontekstów i choćby cienia potwierdzenia, że nie są sprzed na przykład wielu lat jest porażająca. Jeszcze bardziej przerażające jest zaufanie do tych materiałów i przekazywanie ich dalej, tak jak też słynne łańcuszki, o dziwo do tej pory mające się dobrze na Whatsuppie (Mamo pozdrawiam). Nie będę tutaj grał odpornego na takie materiały i podam przykład jak sam dałem się nabrać na to, że nie potrzebne nam media, a spokojnie je może zastąpić Twitter.
Było to we wrześniu 2022 roku, armia ukraińska niespodziewanie zaczęła wypierać rosyjskie wojsko z obwodu charkowskiego. Co kilka godzin pojawiały się kolejne zdjęcia z flagami ukraińskimi z kolejnych miast. Tak zwani Osintowcy nie nadążali zmieniać map sytuacyjnych, reporterzy wypuszczali nieaktualne materiały, trzeba było sięgnąć głębiej… Chciałem być mądry popatrzyłem na kolejne nazwy miast lub obwodów i zacząłem wpisywać je w wyszukiwarkę Twittera. Pojawiały się wpisy wyprzedzające to co później pokazywali inni, chyba znalazłem sposób. Idąc dalej pomyślałem, że kilka z tych kont oczywiście z nazwami, które ciężko powtórzyć będę obserwował bezpośrednio, widocznie widzą więcej, zwłaszcza że mieli newsy z regionów zdecydowanie bardziej na wschód. Nie będę opisywał ile to trwało i przez jakie sensacje przeszedłem, ale skończyłem na newsach o tym, że samoloty nie latają w Chinach, Xi Jinping jest w areszczcie domowym i nie widziano go od kilku dni, dzieje się przewrót. To mnie mocno otrzeźwiło, tam codziennie są takie informacje rozsiewane, w zasadzie w każdą stronę.
Zdałem sobie sprawę, że na Twiterze każda teoria znajdzie potwierdzenie. Ktoś może wierzyć że Ziemia jest płaska do końca życia i będzie miał na to potwierdzenie. W zasadzie nie ma faktów, mamy nasze urojenia, których nikt nie konfrontuje, a tylko je wzmacnia. To brzmi niedobrze i nie boję się nazwać tego zjawiska aspołecznym, ponieważ powoduje to do zanikania interaktywnego dialogu, mamy wzmocniony monolog, który dodatkowo odcina ludzi od konstruktywnych rozmów w realu i poza nim. Powoduje zamknięcie się osób zanurzonych w takim świecie w swoich niekonfrontowanych z rzeczywistością bańkach. Nie uczy naukowego podejścia do problemów, rozpatrywania różnych wariantów, uważności na zdanie innych, wreszcie po prostu otwartości na zmianę zdania, gdy fakty przeczą własnym hipotezom.
To trochę ciężkie do zrozumienia, że w obecnych czasach gdy w zasadzie każdy opiera swoje życie na osiągnięciach nauki i inżynierii zdobytych przez długotrwałe i żmudne poświęcenie badaniom opartym na odrzucaniu niedziałających rozwiązań, tak łatwo ludzie się nabierają na proste sposoby. Wystarczy coś napisać anonimowo i tylko powtarzać aby znaleźć grono osób, które będą to powtarzać jako swoją prawdę. Nie wiem, czy to jest kwestia odpowiedniego braku mechanizmów moderujących, źle pojętej wolności słowa, zbyt wolnego efektu Flynna (wzrost średniego IQ podczas 20tego wieku). Nie przekonuje mnie natomiast argument, że to same media społecznościowe są temu winne, co mam nadzieję uzasadniłem w tym krótkim eseju. Uważam, że w obszarze w którym nie ma anonimowości lub korzystamy z tych mediów w zamkniętych grupach, wzmacniają one więzi społeczne podobnie jak rzeczywiste spotkania. Ułatwiają również komunikację i działają na społeczności podobnie podobnie jak videokonferencje lub smsy. Wiele też zrobiły dla odbudowania już rozluźnionych znajomości ułatwiając kontakty po latach, więc należy dostrzec ten pozytywny wkład.
Zgoła odmienna ocena należy się tym mediom, tam gdzie pozwalają one na anonimowość swoich użytkowników. Wtedy widać efekty negatywne i nie budujące konstruktywnego dialogu ani społeczności. Ciężko przewidzieć gdzie doprowadzi dalsze przebywanie wielu osób w tym obszarze, należy mieć nadzieję, że ta komunikacja z czasem przejdzie do trybu nieanonimowego, być może dzięki mniejszej opłacalności lub regulacjom. Co można zrobić z punktu widzenia pojedynczej osoby, gdy zależy nam na korzystaniu z pozytywnych aspektów mediów społecznościowych?
Ja zdecydowałem się na otwarcie konta na Mastodonie, który jest odpowiednikiem X, ale z otwartą technologią pod spodem i zdecentralizowaną architekturą (zawiodę zwolenników web3 nie ma tam blockchaina i żadnych kryptowalut). Co ciekawe jest już tam wiele kont znanych z Twittera, a jeśli chodzi o sektor IT nawet czasami są takie, które wolą być tylko tutaj. W zupełności nie brakuje mi Twittera, nie wchodziłem tam już od roku. Dodatkowym argumentem jest to, że architektura Mastodona pozwala na rozwiązanie problemu umiejscowienia zarządzających danymi użytkowników, tam jesteśmy zdani na widzimisię firmy Elona Muska, a tutaj mamy fajnie działającą grupę pol.social administrowaną przez krakowską Fundację Technologie dla Ludzi. Jakże inaczej mogą być zorganizowane media, gdy płacimy (ja wpłacam i namawiam wszystkich do tego) bezpośrednio pieniądze ludziom, którzy dbają o to, żeby media działały zgodnie z ustalonym regulaminem ( regulaminy mogą być inne dla różnych instancji Mastodona). Zachęcam do spróbowania, zobaczcie jak mogą działać media społecznościowe bez nagabujących reklam i wszechobecnych wiadomości o wątpliwym pochodzeniu.
Oczywiście, nie da się całej komunikacji społecznościowej oprzeć na Mastodonie. Korzystam dalej z Whatsupp i Signal jeśli chodzi o zamknięte grupy lub znajomych, a do komunikacji w zakresie zawodowym zdarza mi się zaglądać na LinkedIn. Dalej też korzystam z moich ulubionych kanałów na YouTube, jednocześnie staram się jak mogę nie czytać komentarzy pod filmikami, naprawdę szkoda czasu. Jednocześnie odcięcie od anonimowych newsów i śledzenia bezowocnych dyskusji może dać dużo przestrzeni na pogłębienie prawdziwych więzi społecznych tych rzeczywistych.
Utopią jest niestety twierdzenie, że da się uciec od materiałów na X. W zasadzie każdy szanujący się polityk, a czasami prezes dużej firmy najpierw tam coś ogłasza lub się odgryza konkurencji zanim jeszcze jego współpracownicy się o tym dowiadują (takie czasy lub bardziej filozoficznie zeitgeist). Na szczęście takie ważne i nie tylko newsy śledzone są też przez dziennikarzy i te warte udostępnienia są pokazywane na portalach informacyjnych lub w innych miejscach gdzie ci dziennikarze działają. Trochę współczuję obecnym dziennikarzom tej roboty, no ale cóż cieszę się, że ktoś to robi i im za to dziękuję, bo mogę przeczytać to już przesiane i przefiltrowane i podpisane imieniem i nazwiskiem. Doceńmy tą pracę, bo to porządkuje i jest jednym z niewielu mechanizmów, które trzymają w ryzach ten śmietnik, a nawet więcej: dostarczają kolejnych źródeł, co powoduje, że dziennikarze mogą tworzyć lepsze i bardziej zniuansowane materiały (większa rozdzielczość jest dobra nie tylko w monitorach).
Kończąc, jeśli ktoś doczytał do tego miejsca, zapraszam do obserwowania mojego konta na Mastodonie. Może nie będzie działo się tam wiele, ale jeśli coś nowego pojawi się na blogu to tylko tam będzie to widać, póki co za mało piszę na odpalenie RSS. Dodatkowo, wszystkim, którzy już sprawdzili Mastodona i narzekają, że ma mało nowoczesny wygląd, polecam wypróbowanie nakładek Elklub Phanppy, widać różnicę prawda?